To nie jest żaden poradnik, na podobieństwo tych ukazujących się na stronach rządowych i medycznych. To po prostu kilka refleksji z perspektywy osoby zamkniętej w czterech ścianach pokoju i kontaktującej się ze światem zewnętrznym tylko przez media.

Trudne czasy

Pierwsza myśl, która przyszła po tym jak zamknęłam za sobą drzwi od pokoju brzmiała: „Niektórzy tak żyją latami. z własnego lub nie z własnego wyboru. Będę miała okazję choć trochę zobaczyć jak to jest”. Każdy ma swój własny system skojarzeń, więc proszę się nie dziwić.

Faktem jest, że mając przed sobą rozciągającą się perspektywę dwutygodniowego zamknięcia mogłam skupić wzrok na rozmaitych aspektach jej krajobrazu. Wybrałam te pozytywne (tak, takie też były – chociażby „nowość doświadczenia”). Zawsze jest „jakiś” czas ze swoimi możliwościami i ograniczeniami. Czas siania, zbierania, pracy, odpoczynku…, który trzeba przyjąć takim, jaki przychodzi. To otwarcie na okoliczności służy zdrowiu i lepszemu samopoczuciu. Po co sobie robić krzywdę?

Organizacja dnia

Gdy dowiedziałam się, że będę musiała poddać się kwarantannie powiedziałam sobie: No właśnie, tyle razy marudziłaś Panu, że nie masz czasu by się wyspać.

Już po pierwszym dniu poświęconym na odpoczynek i odespanie całodobowej podróży zrozumiałam, że nie da się przeżyć tego czasu dobrze bez sensownej organizacji. Piszę o tym, bo na co dzień nawet nie zwracam uwagi, jak bardzo moja mobilizacja rozpięta jest na zewnętrznym szkielecie zdarzeń czy zobowiązań wobec innych.

Z pomocą przyszedł mi wieloletni trening w przestrzeganiu regulaminu zakonnego i kilka myśli ks. Blachnickiego zawartych w jego „Rekolekcjach więziennych”.

Postanowiłam opracować plan dnia w kwarantannie. Nie po to, by się go sztywno trzymać, zawsze przecież może zdarzyć się coś nieprzewidzianego, ale po to by mieć jakieś jasne azymuty. Taką sztuczną grawitację w kosmosie czasu i przypadków.

Ruch, to jednak ważna rzecz

„Człowiek jest jednością psychofizyczną” – powtarzamy do znudzenia. Po raz kolejny w życiu doświadczyłam, jak można o „oczywistych oczywistościach” zapomnieć.

Już trzeciego dnia rano czułam przemożną ospałość, podły nastrój i taką niechęć do najmniejszej aktywności, że zmuszałam się na pół przytomnie do wykonywania kolejnych punktów planu. Nie pomagały kolejne kubki kawy a czekolada przynosiła tylko chwilową mobilizację.

To były pierwsze dni kwarantanny w kraju. W internecie jeszcze nie roiło się od tych wszystkich ubogacających porad i przewodniczków.

Gdzieś tam wreszcie uaktywniła się jakaś szara komórka i zdecydowałam: Ćwiczenia! Codziennie! W regularnych odstępach czasu! Podziałało, niemal od razu.

Oddzielenie to nie osamotnienie

Jednym z zupełnie nieoczekiwanych efektów ubocznych kwarantanny i jej niewątpliwą zaletą stała się możliwość odnowienia wielu zaniedbanych już mocno znajomości. Niektóre z nich wymagały tylko odkurzenia, inne dosłownie reanimacji. Ciężko się przyznać, ale większość z nich usychała w związku z inną pandemią – wirusem „braku czasu”.

Postanowiłam sobie, że codziennie, w ramach odpoczynku od zdalnej pracy i nauki, skontaktuję się z przynajmniej jedną osobą, z którą ostatnimi czasy rzadko miałam okazję rozmawiać.

Nie zgadniecie. Tylko raz musiałam to zrobić jako pierwsza. Już od początku izolacji odbierałam po kilka telefonów dziennie od zatroskanych sióstr, członków rodziny, przyjaciół i znajomych. Naprawdę, to mnie zupełnie zaskoczyło. (Zaczęłam nawet podejrzewać, że mają gdzieś tam specjalną rozpiskę telefonicznych dyżurów przewidzianych na każdy dzień kwarantanny).

Z jeszcze większym zdziwieniem spostrzegłam, że zmienił się charakter dotychczasowych rozmów. Stały się głębsze, nierzadko niezwykle bliskie, intymne i przez to o wiele bardziej interesujące.

Dobrze jest czasami zejść na pobocze, by zobaczyć, że nie idzie się samemu przez życie.

Ty kontrolujesz co wpuszczasz do umysłu i serca

Myślę, że ważnym wyzwaniem, nie tylko dla osób objętych kwarantanną jest zmierzenie się z ogromną liczbą negatywnych informacji, a co za tym idzie dużym napięciem i trudnymi emocjami. Ludzie zamknięci w domu mogą mieć trudność w „spalaniu” idącej za nimi energii O ćwiczeniach fizycznych wspomagających dobre samopoczucie już pisałam. Osobiście polecam też każde twórcze hobby.

Nie mówię oczywiście o tym, że nie należy orientować się w wydarzeniach na świecie. To nie możliwe. Nawet jakbyśmy powyłączali wszystkie media, temat zawsze wypłynie w rozmowach.

Problem w tym, że ponura walka z pandemią właściwie zdominowała wszelkie inne informacje, zwłaszcza te pozytywne. Stało się to tak przytłaczające, że co niektóre z dzwoniących do mnie osób mówiły między wierszami, że zaraz niebo zawali nam się na głowy. Zadziwiła mnie też plaga WhatsApp-owych łańcuszków szumnie obwieszczających nadciągające katastrofy (od groźnego promieniowania kosmicznego po ultra-niebezpieczny wirus komputerowy). Strach naprawdę wzrasta na własnym nawozie.

Każdy z nas ma własny „udźwig”. Ja zdecydowałam się na maksymalnie jeden serwis informacyjny dziennie i stopniowe kierowanie rozmowy na inne tory w miarę możliwości i potrzeb drugiej strony.

Ważne – nie nastawiać się!

Jak pisałam, do mojej kwarantanny podeszłam dość optymistycznie. Z lekkim rozbawieniem uświadamiając sobie każdego poranka, że jestem więźniem własnego pokoju. Pan jednak postanowił zrobić mi niewielkiego psikusa (akurat w przed dzień Prima Aprilis). Być może po to, by uświadomić mi jak bardzo ten wewnętrzny spokój opiera się na fałszywym poczuciu kontroli nad sytuacją.

Nastawiałam się, że to rzeczywiście będą tylko dwa tygodnie.

Tymczasem w przeddzień mojego liberatio zaczęły krążyć pogłoski, że nie można tak po prostu samemu zakończyć kwarantanny. Przyznam, przeszukałam niemało stron i trafiałam na rozbieżne informacje. Na kartce, którą dostałam od służb pogranicznych nie było żadnej informacji. Podobnie na poradnikach rządowych. W końcu, umieszczając zapytanie na stronie Ministerstwa Zdrowia uzyskałam informacje, że z kwarantanny musi zwolnić mnie organ kierujący – Sanepid.

Nie chcę tu opisywać szczegółowo wszystkich moich telefonicznych podróży po działach PSSE, moich nie do końca jasnych kontaktów z urzędem wojewódzkim i nękania i tak już nadmiernie zapracowanych urzędników. Oczywiście patrole policyjne nie przestały przyjeżdżać, mimo że termin mojego uwolnienia minął. (Muszę tu jednak nadmienić, że wszyscy odwiedzający mnie funkcjonariusze byli niezwykle uprzejmi, zawsze grzeczni i gotowi służyć pomocą, nawet, jeśli nie zawsze do końca poinformowani.) Ostatecznie, przez błąd w systemie moja kwarantanna potrwała trzy dni dłużej.

I tak oto przeżywszy dwa tygodnie we względnej równowadze i pogodzie ducha totalnie zawaliłam końcówkę. Nie byłam w stanie przyjąć tych zaledwie trzech dób. A ksiądz Blachnicki pisał: „Nie nastawiać się …”.

W końcu po dniu frustracji, zgrzytania zębami na nieodbierających telefony urzędników i niestety paru niezbyt chrześcijańskich myśli otrzeźwiałam na tyle, by pomyśleć racjonalnie: Jestem częścią nowej, nieznanej i dopiero kształtującej się rzeczywistości. Ona nie może działać bezbłędnie. Chociażby dlatego, że jest testem, próbą generalną i gotowym produktem zarazem. Moje pretensje wobec niej niczego nie zmienią.

Zrobiłam więc co w mojej mocy, resztę zostawiłam Panu i postanowiłam wziąć coś dla siebie z tej nieoczekiwanej zmiany planów.

s. Teresa Czyżak MChR